Mateusz Majkowski: Pomaganie uzależnia jak papierosy
Mateusz, Marcin i Stasiu, czyli Batorowcy rozmawiają z wolontariuszem Mateuszem Majkowskim o pomocy dla uchodźców, emocjach i problemach związanych z pomaganiem.
Transkrypcja podcastu zrealizowanego w ramach projektu:
Misja Partycypacja: młodzi podcasterzy obywatelscy
Odcinek 11.
Prowadzący: Mateusz, Stasiu, Marcin (P)
Gość: Mateusz Majkowski (MM)
Mateusz Majkowski – społecznik, wolontaruisz, organizator usystematyzowanej pomocy uchodźcom wojennym z Ukrainy.
Wstęp: Zapraszamy do posłuchania rozmowy Batorowców, uczniowie III LO: Mateusz, Stasiu i Marcin rozmawiają z absolwentem Mateuszem Majkowskim o wolontariacie. Majki zaangażował się w pomoc uchodźcom organizując pracę magazynów w Siemianowicach, opowiada o emocjach i problemach związanych z tym tematem. Batorowcy rozmawiają także o Woodstock’u, samochodach i dobrym jedzeniu. Zapraszamy do słuchania!
P: Witam bardzo serdecznie, nazywam się Mateusz Lorentowicz, jest ze mną Stasiu oraz Marcin. Ja i Stasiu uczęszczamy do klasy matematycznej, natomiast Marcin uczęszcza
do klasy prawniczo-dziennikarskiej i dzisiaj porozmawiamy sobie z Mateuszem Majkowskim, „Majkiem”. Jesteś z tego co wiemy absolwentem naszej szkoły, więc się bardzo dobrze dogadamy. Też chodzisz do klasy matematycznej.
MM: Tak, też uczyłem się u Profesora Olesia i Jarczewskiego, również maturę pisałem
w 2015, jak dobrze pamiętam, także już parę lat minęło.
P: To się bardzo dobrze dogadamy bo ja również jestem od Olesia i Jarczewskiego. Dlaczego akurat wybrałeś klasę matematyczną i ogólnie Liceum Ogólnokształcące imienia Stefana Batorego?
MM: Z Batorym było dosyć ciekawe bo to była jedyna szkoła do której nie poszedłem na dni otwarte, a dostałam informację od takich słynnych naszych batorowych bliźniaczek, „bremerek”, z którymi się znałem od urodzenia. Powiedziały: „Tam jest świetna szkoła, chodź, wpadnij, wytapetowaliśmy całą w gazetach na festiwal teatralny, w ogóle
ze wszystkimi się możemy bawić, jest świetnie, super, cudownie”, więc zawierzyłem tej informacji, przyszedłem, złożyłem papiery do trzech klas, matematycznej i chyba do biol-chemu i zdaje się do prawniczej i tak jakoś się złożyło, że ta matematyczna się trafiła,
a potem o tyle fajnie poszło, o ile w swojej klasie nie miałem nikogo znajomego już jakby
z poprzednich lat gdzieś tam swojego życia, tak, w każdej innej klasie w każdym roku
w górę, w tamtym momencie w górę, miałem przynajmniej po jednej osobie znajomej.
I świetnie się poskładało bo po prostu te nasze wszystkie roczniki tak zawiązały taką znajomość specyficzną, że przyjemność była chodzić po prostu do tego liceum.
P: Cieszę się, my też czerpiemy przyjemność z chodzenia do tego liceum, każdy dzień jest ekscytujący, na przykład lekcja profesora Ogazy: jak zaczyna pytać jest taka gęsia skórka, lekka. Dowiedziałem się z pewnych tajemnych źródeł, że lubisz Woodstock, Mateusz. Skąd się to wzięło?
MM: Jest to jakaś forma na pewno odpoczynku, dotychczas jeździliśmy regularnie
ze znajomymi, którzy też w pewnym stopniu zakrawali właśnie o Batorego, już to byli uczniowie, aktualnie absolwenci. To było takie miejsce po prostu, gdzie przez tydzień nie trzeba było niczym się przejmować i tylko świetnie spędzać czas i tak jakoś to tak wszystko trwało.
P: Fajnie, fajnie, a skąd zainteresowanie siatkówką bo wiem że ćwiczyłeś i jeździłeś
na turnieje szkolne?
MM: To jest dużo powiedziane, jeździłem na turnieje szkolne, aczkolwiek gram do dzisiaj, nawet dzisiaj gram, w czwartki zapraszam w razie czego na Witosa, gramy w Katowicach. Siatkówka świetny sport, trzeba dużo myśleć, nie trzeba wcale dużo siły, a można głową
po prostu pokonać przeciwników.
P: Jak mówi profesor Hawryluk, jest to sport, który wymaga zasad i hierarchii, wszystko jest ustalone w tej grze.
MM: Możliwe, nie byłem pilnym uczniem profesora Hawryluka, niestety nie umieliśmy się dogadać nigdy.
P: Jeszcze chciałem się zapytać o jakieś hobby, czy masz inne poza Woodstockiem?
MM: Woodstock nie jest hobby, jest odskocznią, nazwałbym to w ten sposób. Jeżeli chodzi
o hobby to mam swoje auto w garażu, nie jest to ten „Kleszcz” o którego chcecie zapytać, jest to „Te-trójka” z którą raczej większość osób mnie kojarzy. Dotychczas to była „Grażka”, teraz się trochę zmieniło, przyjechał kolega z Ameryki, więc tak, można odpocząć bezpośrednio grzebiąc w silniku, w smarach, tym wszystkim, brudząc się, jest to świetna zabawa. A drugie miejsce to – jak można przygotować żarełko dla wszystkich dookoła
i patrzeć jak pałaszują po prostu z radością bo im smakuje, to jest kolejne hobby.
P: To pożyteczne kiedy można tak ugotować wszystko.
MM: Tak jest, dla siebie to wiadomo – kanapka z serem i szynką, a dla innych jakiś Ramen.
P: Wiem, że działasz jako wolontariusz w „Siemianowice dla Ukrainy”, co Cię skłoniło
do dołączenia?
MM: To jest specyficzny temat, on jest dosyć dziwny. Wiem, że z zewnątrz to wygląda:
„O, wielka inicjatywa i wszyscy tacy zaangażowani” i tak dalej. Dla mnie jest to na chwilę obecną taki aspekt codzienności bo to trwa od 2 miesięcy. Kiedyś kolega do mnie zadzwonił, przyjaciel zresztą i powiedział: „Słuchaj, bo tam trzeba przeprowadzać rodziny ukraińskie
bo przyjechali, trzeba im uporządkować mieszkania, trzeba poprzewozić z różnego rodzaju rzeczy i on wiedział, że w razie czego jestem teraz dostępny bo akurat mam taki czas
w życiu, że nie pracuję, więc bez zastanowienia po prostu powiedziałem: „Okej, jasne jadę”. Poogarnialiśmy to, przyjechałam potem już bezpośrednio na ten magazyn, właśnie „Siemianowice dla Ukrainy”, który gdzieś tam prężnie już działał od 2 tygodni, bo to w sumie zaczęło się z dniem, kiedy wybuchła wojna na Ukrainie i tak od słowa do słowa tam sobie chodziłem, porządkowałem kartony bo widziałem, że już jakaś hierarchia powstała, już byli stali wolontariusze, nie chciałem się za bardzo wciskać, szukałem jakby swojego miejsca
w tym wszystkim. Pewnego dnia przyszła informacja, że przeprowadzamy się na większy magazyn – dotychczas był to magazyn na poziomie 600 m², teraz się przenieśliśmy
na prawie 2000 m², więc jest to duży przeskok. Jak przyjechałem już po tej przeprowadzce, bo niestety nie miałem czasu żeby pomóc w trakcie, to popatrzyłem na tą część magazynową i stwierdziłem: „Straszny bałagan, trzeba by poprzekładać, żeby wszystko usprawnić: sposób działania, dokładania, uzupełniania, odbierania, dostaw i tak dalej i tak dalej. Z dnia na dzień po prostu cały czas gdzieś tam dbałem o to, żeby panował w jakimś stopniu porządek na tej części i od słowa do słowa – przyszedłem na chwilę zostałem
na dłużej, a teraz mówią do mnie „kierowniku magazynu”.
P: To chyba dobrze tak angażować się w takie inicjatywy?
MM: Dobrze i niedobrze. Magazyn jest jakby podzielony na 3 strefy, bo wiem do czego zmierzasz i postaram się to rozwinąć jak to wygląda z mojej strony, jak to wygląda też
ze strony ludzi, którzy tam poświęcają swój czas. Prawdą jest to, że ludzie którzy tam przychodzą, poświęcają nie tylko swój czas, ale poświęcają też rodziny, swoje firmy, swoją pracę, w dużym stopniu gdzieś tam każdy możliwy urlop, który mogli wygospodarować i tak dalej i tak dalej, naprawdę zostawiali dużo serca, ale jest Zarząd do którego nie za bardzo mogę się odnosić bo jest to taka dosyć prywatna strefa i oni poświęcili już praktycznie wszystko co mogli po to, żeby ta inicjatywa działała. Jest strefa magazynowa na której
ja robię i jest strefa tak zwana „wydawkowa” w której jest bezpośredni kontakt z tymi ludźmi, którzy przychodzą do nas się zaopatrzyć w te rzeczy najpotrzebniejsze – mówimy
tu o jedzeniu, chemii, też swego czasu na przykład łóżka, różnego rodzaju pościele i też ubiór bo wiadomo, wybuchła wojna jak była zimna, a teraz się robi ciepło więc przebrać się też trzeba. Trzeba pamiętać, że ludzie przyjechali często z jedną walizką czy plecakiem, tak, przy sobie. Jeżeli chodzi o te zaangażowanie, z mojej strony to wygląda tak, że ja staram się nie kontaktować w ogóle z ludźmi, którzy są po tej drugiej stronie, czyli z tymi przyjezdnymi bo nie chcę ich nazywać też – chociaż myślę, że może być na miejscu, że są niestety
– uchodźcami i ja emocjonalnie w ten sposób się nie angażuję w to wszystko. Ja dbam
o to, żeby ci po lewej stronie czyli po tej stronie wydatkowej mogli działać i nie przejmować się tym czy muszą powiedzieć komuś że „Halo, halo, nie możemy ci dać mleka bo już nie mamy i wiemy że ci się smutno i że masz dziecko i ono chciałoby zjeść płatki z mlekiem, ale nie mamy, niestety”, więc staram się robić wszystko, żeby na bieżąco to wszystko współpracowało i tak dalej, żeby oni mogli unikać tych problemów przez co ja nie muszę rozmawiać z tymi ludźmi, ale też gdzieś tam staram się być wsparciem dla nich bo widzę,
że raz na jakiś czas dziewczyny z tej części „wydawkowej” po prostu schodzą do naszych prywatnych namiotów czy mogą się napić herbaty i płaczą, bo usłyszały jakąś historię,
że właśnie przyjechali ze zbombardowanego miasta, tak, że stracili wszystko i tak dalej i tak dalej, naprawdę jest to bardzo emocjonalne i podejrzewam, że mając tak dużo na głowie,
bo mam jeszcze swoje rzeczy prywatne plus bardzo angażujący właśnie ten magazyn, jakbym miał jeszcze zebrać to do głowy, to ta terapia na którą chciałbym kiedyś pójść,
bo chciałbym dowiedzieć się na temat paru rzeczy, znaleźć odpowiedzi, to ona byłaby przyśpieszona już o wszystkie dni, po prostu to byłoby z dnia na dzień bo nie wytrzymałbym tego wszystkiego. Angażować się jest fajnie, tylko trzeba też na miarę swoich możliwości.
P: Widać że wojna będzie jeszcze długo trwała, czy dacie radę tak ciągle pomagać, czy angażowanie spada?
MM: Czy będzie długotrwała? Nie wiem, staram się tego w ogóle nie śledzić. Od tego mamy ludzi, tam na magazynie, którzy jeżdżą bezpośrednio na Ukrainę, tam pomagają, też mamy takie inicjatywy. Czy damy radę? Jest w tym problem, teraz doszliśmy do takiego momentu w którym już nie działamy tak regularnie jak dotychczas, czyli byliśmy codziennie otwarci, przyjmowaliśmy po te 350 rodzin dziennie, to się przekłada ona 1000-1300 osób, które potrafiliśmy zaopatrzyć w jedzenie, teraz przeszliśmy na taki system, gdzie 2-3 razy
w tygodniu otwieramy się bo po prostu nie mamy wsparcia od darczyńców. O ile prywatne osoby już nam się wygasiły, tak jeszcze staramy się gdzieś tam współpracować z dużymi firmami, gdzieś tam duże transporty, powiedzmy cały tir Hortexu nas wspiera, Virtu nas regularnie wspiera paletami świeżego jedzonka, gdzieś tam Niemcy przywożą do nas tiry
i tak dalej i tak dalej, ale na przykład wsparcia systemowego my nie mamy żadnego. To jest tak, że spotykamy się z marszałkiem czy tam z wojewodą w formie jakiejś mailowej
– oczywiście z jego ludźmi, nie bezpośrednio z tą osobą – i słyszymy: ale ci ludzie mają wypłacane pieniądze, to czego wy chcecie od nas? Nie wiem jak to będzie dalej też, tak jak wcześniej wspomniałem to jest temat zarządu. Wiem, że dzisiaj mieli rozmawiać chyba
z wojewodą, nie wiem co z tego wyniknie. Czy siła jeszcze jest jakaś żeby działać? Jest. Czy morale spadły? Na pewno spadły bo widzimy po prostu ile osobom musimy odmawiać
w razie czego, ale zobaczymy jak to będzie.
P: Jaki zasięgu obejmują Wasze działania?
MM: Tak jak mówiłem wcześniej, 1000-1300 osób dziennie, regularnie dotychczas było
w tym normalnym systemie działania. Wiemy, że na Śląsku osiedliło się ponad 300000 osób z Ukrainy, podejrzewamy, że większość tych osób właśnie u nas gdzieś tam się zaopatruje. Wiemy też, że czasami się trafiają jakieś osoby spoza Śląska, też współpracujemy z różnymi inicjatywami z całej Polski i z Ukrainy, także – jaki zasięg? Ci co mogą dojechać autobusem dojeżdżają, ci co dojeżdżają samochodem dojeżdżają, ci co nie mogą dojechać na pewno dostaną od nas, jeżeli tylko mamy i się podzielimy i się podzielimy z chęcią.
P: Z chęcią oglądam wystąpienie Pana na BatoryTV z przedstawienia klasowego.
Czy myślał Pan kiedyś o karierze aktorskiej?
MM: Był taki moment. Rozumiem, że nawiązujesz do Uczty, tak?
P: Tak, do Uczty.
MM: Reżyseria i genialny spektakl, trzynastozgłoskowiec. Czy kiedyś myślałem? Nie, ale tańczyłem folklor przez dobrych 10 lat, także ze sceną się polubiłem swego czasu – ale nie, to nie jest dla mnie, są lepsi w tym po prostu.
P: A czy jakieś pozytywne rzeczy Pan wyniósł z wolontariatu?
MM: Na pewno się najadłem pozytywnie bo ludzie nas wspierali, ale czy wyniosłem? Jeżeli mam być obiektywny, wydaje mi się, że więcej moja osoba wniosła do tego całego chaosu na początku. Czy wyniosłem? Coś wyniosłem na pewno, dużo fajnych znajomości. Wydaje mi się, że część z nich zostanie na lata. Spotkałem bardzo ciekawych ludzi i myślę, że to jest ten główny aspekt.
P: Bo to też chodzi o to, żeby dawać”. Mówiłeś wcześniej, że obecnie nie masz pracy, ale czym się zajmowałeś wcześniej, jakie miałeś takie doświadczenia zawodowe?
MM: Ja się nie imam większości rzeczy, wydaje mi się, że jeżeli się poświęci odpowiednio dużo czasu to wszystkiego da się nauczyć do pewnego stopnia. Dotychczas były to prace związane z instalowaniem różnego rodzaju rzeczy, czy to były instalacje powietrza czy hydrauliki. Swego czasu pracowałem przy instalacji przeciwpożarowej na Tesli w Berlinie, ale też przez wiele lat pracowałem z klientem, pracowałem w Silesii, dobrze wspominam tamten czas, dla takiej pewnej firmy, gdzie zajmowaliśmy się akcesoriami do telefonów. Udało nam się wytworzyć nowy system działania czyli już nie przechodziło się do byle jakiego sklepu, bazaru, ale podnieśliśmy system działania, stworzyliśmy takie fajne salony wspólnie, gdzie ludzie przychodzili rzeczywiście po poradę, takie profesjonalne podejście
do klienta. I to wiele lat ostatnio zajęło w moim życiu, a jak dobrze pójdzie, trzymajcie kciuki, to jest szansa, że za parę miesięcy będę mógł programować, ale to zobaczymy.
P: Bardzo fajnie, podoba mi się to. To ja mam pytanie, tym razem bardziej odklejone, dlaczego „Kleszcz”, dlaczego nazwałeś swój samochód „Kleszczem”?
MM: Ta informacja pojawiła się na fanpage’u wolontariatu „Siemianowice dla Ukrainy” jest troszeczkę wyciągnięta z kontekstu z racji tego, że mam takie jedno autko, które jeździ, wozi wszystko i tak dalej i tak dalej. Jest to Mercedes Vaneo i ono tak śmiesznie wygląda
po prostu, ono nie jest moje, ono jest mojego ojca. Ono zaczyna się po prostu małą główką, gdzie ma ten silnik, te swoje oczka, a potem nagle ma bardzo duży odwłok za sobą
i wygląda nieproporcjonalnie po prostu.
P: Świetny pomysł na nazwanie samochodu, dobrze, a jeszcze mam takie inne pytanie. Wiem, że dajesz korki z matematyki i o co chodzi z rzutnikiem, bo to się stało takie już, chyba legendarny przedmiot u Ciebie?
MM: Te dwie rzeczy są niezwiązane ze sobą. Tak, dawałem dotychczas korki, teraz niestety nie mam czasu i nie wspieram ludzi w ten sposób, chociaż też parę lat było bardzo ciekawych dla mnie. Nadal nie rozumiem jak można nie zdać matematyki. A rzutnik to jest temat właśnie z czasów licealnych, kiedy się przeprowadziłem chciałem sobie odmalować po prostu mapę świata na ścianie, stwierdziłem że rzutnik jest świetnym pomysłem, żeby rzucić kontur, odrysować i parę razy się zapytałem po prostu na fejsbuku. Inni to podłapali
i do dzisiaj jak o coś pytam na fejsbuku, jak potrzebuję czegoś, to się pojawia wątek rzutnika po prostu, a przy okazji też Spodka, ze Spodkiem było to samo. Mistrzostwa siatkówki, też pytałem, czy ktoś idzie oglądać siatę pod Spodek i to razem ze sobą gdzieś tam współpracuje. „Rzutnik pod spodkiem”, to tak już wyczerpując temat.
P: Nieźle, a tak ogólnie jakbyś miał powiedzieć dlaczego zacząłeś gotować, tak dla swoich kolegów znajomych, co Cię do tego posunęło?
MM: Gotować zacząłem już za dzieciaka, znajomi moich rodziców przychodzili do domu grać w karty i w pewnym momencie za każdym razem gotowali spaghetti, takie z Fixa,
z torebki. Kiedyś po prostu przyszedłem do cioci i mówię: ja też chcę ugotować. Dostałem cały przepis, oczywiście z: wlej wodę, wymieszaj, tak, ugotuj makaron i tak dalej, banalne rzeczy, ale bardzo mi się to spodobało. Widzisz, to jest wszystko powiązane – gotowanie, ten wolontariat i dlaczego to wszystko? Z czasem zauważyłem, że jak się ugotuje dużo porcji dla dużej ilości osób i będzie to smaczne, to wszyscy się cieszą. To jest takie bardzo przyziemne, ale widać na ich twarzach po prostu uśmiech. I to właśnie tak wygląda,
ja staram się być aktywny dla ludzi, których znam i bardzo dużą wartością dla mnie jest
to, żeby wiedzieć, że oni mogą na mnie liczyć i właśnie to ze sobą współpracuje.
Ja z zasady nienawidzę ludzi, uważam że nasz gatunek jest kiepski, naprawdę o wiele bardziej wolę pieski, kotki i inne zwierzątka na świecie. Uważam, że jesteśmy okropni, ale jak już z kimś nawiążę jakąś więź, to zrobię wszystko, żeby był zadowolony i jeżeli będzie potrzebował pomocy to jak najbardziej jestem i też trzeba o tym, takich rzeczach uważam rozmawiać, to też się przekłada na to, że sam sobie nie za bardzo czasami mogę pomóc, albo odkładam siebie na bardzo daleki plan i zawalam niestety niektóre rzeczy, ale biorę
to na klatę.
P: Czy masz jakiegoś zwierzaka domowego, właśnie psa albo kota?
MM: Tak jak mówiłem, korciło Was bardzo te pytanie, tak mam pieska teraz na domku jednego, nazywa się „Bimber”. Imię powstało, ono troszeczkę zachodzi o historię jeszcze
z czasów licealnych. Siedzieliśmy kiedyś z moją koleżanką Adrianną Wycisło, właśnie
na podstawach przedsiębiorczości, jeszcze był kiedyś taki przedmiot i pojawiły się u mnie
w domu dwa koty i kumpela rzuciła: to nazwij je „Whisky” i jakaś odmiana jeszcze innego alkoholu. Koniec końców padło na „Whisky” i „Smirnoff”, a potem poszło już z buta, skoro jeden kot się nazywał po alkoholu, drugi kot, to następny pies też musi się nazywać, tak,
i to tak wszystko.
P: Jak wyglądały Wasze stosunki z profesorem Ogazą, czy byliście jakoś na linii frontu czy bardziej spokojnie to wyglądało u Was?
MM: To były w ogóle ciekawe czasy bo myśmy mieli wtedy tych 5 klas na roczniku
po 30 osób. Przyszedł taki moment w którym 5 tych klas, czyli 150 osób, chyba 100 osób było zagrożonych po pierwszych sprawdzianach. Było zebranie, wtedy pamiętam jeszcze
w grudniu, na początku grudnia, musieliśmy coś z tym zrobić. Nie wszyscy komunikowaliśmy się bardzo pięknie, to był chyba taki właśnie kamień milowy w znajomości naszego całego rocznika, gdzie wszyscy zaczęli współpracować ze sobą na temat notatek różnego rodzaju, uczyć się wspólnie i tak dalej i tak dalej. Przyszedł moment popraw tych sprawdzianów, musieliśmy wykorzystać wszystkie swoje możliwości, to była poprawa na którą szło się trzy razy, to znaczy trzy razy sala była zapełniona wszystkimi czekającymi w kolejce, żeby napisać sprawdzian na nowo, tamto było jeszcze jakoś popołudniu – 16, 17, więc się wymienialiśmy, mieliśmy pewnego rodzaju pomoce dydaktyczne jeszcze swoje i udało nam się wszystkim na szczęście wyjść z twarzą z tych popraw. Podejrzewam, że profesor Ogaza był świadomy wielu rzeczy, ale nam odpuścił po tamtym czasie, chyba po prostu przez
to, jak widział jak jesteśmy zorganizowani, ale swoich prywatnych jakiś nie miałem wielu. Raz byłem tylko przy odpowiedzi, oczywiście dostałem „zero”.
P: Mówiłeś wcześniej, że występowałeś w przedstawieniu właśnie z liceum i mógłbyś powiedzieć w jakim innym jeszcze występowałeś, czy tylko w tym jednym?
MM: Nie, nie, jeżeli chodzi o deski teatru tutaj z Batorym to brałem udział w tym jednym spektaklu, a następnie wspierałem ich ze strony po prostu technicznej, czy przy organizowaniu samego spektaklu, czy siedzieliśmy z Panią Kamińską w pomieszczeniu, gdzie są wszystkie sprzęty, gdzie masz dostęp do wszystkich klawiatur i oświetlenia i tak dalej, jakaś reżyserka, o może w ten sposób, tak. To tam się wspieraliśmy, ale też do dzisiaj jestem na posterunku jeżeli gdzieś tu dziewczyny grają, bo tych aktorów od nas dużo wyszło z rocznika, także przewieźć, przywieźć, coś pomóc na miejscu zawsze z chęcią, tak zostało po prostu.
P: Dziękuję za ten piękny wywiad.
MM: Proszę bardzo, dziękuję za zaproszenie.
P: Zanim Ciebie wypuścimy stąd, ostateczny pytanie – dlaczego akurat Ty, Mateusz Majkowski, Majek, postanowiłeś pomagać innym, skąd się to przerodziło?
MM: Myślę, że przerodziło się z tego co mówiłem wcześniej, czyli ten uśmiech na twarzy ludzi, taki szczery uśmiech jest genialny, to jest coś czego przeskoczyć się nie da, ale tak jak mówię, wybiórczo już to stosuję, nie robię tego dla wszystkich, tylko dla tych, których
w jakimś stopniu znam, wiem, że ta pomoc nie idzie na marne. Uzależniłem się od tego, tak jak się pali papierosy, widzieć szczery uśmiech na czyjejś twarzy, myślę że to samo w tym przypadku.
P: Świetnie, bardzo mi się podoba Twoje nastawienie do życia. Dziękuję Majek, miło się
z Tobą rozmawiało i zapraszamy do następnego odcinka.